Dawno, dawno temu, za górami, za lasami i kawałkiem morza, żyła sobie królowa Wiktoria Hanowerska. Babka należała do raczej zaradnych i żywotnych (na tronie zasiadała ponad 60 lat), a imperium brytyjskie, którym miała przyjemność rządzić, było wtedy w okresie imponującego prosperity. Były to czasy rewolucji przemysłowej, kolonializmu, intensywnego zarabiania kasy, chorej moralności, Dickens’a i narodzin tandety.
W roku 1851 miało miejsce dość istotne wydarzenie – w londyńskim Hyde Parku odbyła się Wielka Wystawa. Impreza ta, przygotowana z dużym przytupem, w specjalnie na tę okazję wybudowanym szklanym pawilonie nazwanym Kryształowym Pałacem, prezentowała wszystkie osiągnięcia brytyjskie w dziedzinie nauki, wynalazczości i sztuki. Ogólnie było całkiem hajendowo, ale tym co ja uważam za istotne, był fakt zaistnienia sztuki produkowanej przemysłowo (sztuki albo wzornictwa, niech każdy to nazwie jak chce, według własnych definicji).
Warto pamiętać, że za zmianami w przemyśle i organizacji produkcji poszły zmiany ekonomiczne i społeczne. Po raz pierwszy w historii do głosu dorwały się warstwy średnie. Nadszedł czas fabrykantów i dorobkiewiczów wszelkiej maści – ludzi z kasą, ludzi z aspiracjami, ale niekoniecznie, powiedzmy to sobie szczerze, z klasą. I zaczęło się… Nie trzeba już było artystów i wykwalifikowanych rzemieślników by zbudować efektowną rezydencję. Wystarczyło zamówić w fabryce gotowe materiały budowlane i voilà!
Ambicje nowobogackich, niezależnie od epoki, są zawsze podobne – przyćmić wszystko co było do tej pory rozmachem i przepychem. Pokazać, że ma się pieniądze oraz, iż widziało się to i owo. Styl wiktoriański jest więc szalonym miksem wszystkiego ze wszystkim. Eklektyzm do potęgi, chociaż z wiodącą gotycką nutą. Stal i żeliwo cięte i gięte na miliony sposobów, drewniane szalunki i dekoracje wyrafinowaniem zatykające dech w piersiach, witraże w każdym z dziwacznie ukształtowanych okien, łuki gdzie się da, liczne wykusze, wsporniki, przyczółki, wieżyczki, blanki i ganki. Wnętrza ociekające przepychem i kolorem, zastawione meblami, obleczone w tkaniny, ozdobione milionami bibelotów dziwnego pochodzenia. Szał ciał.
Najciekawiej się zrobiło, gdy styl wiktoriański zawędrował na inne kontynenty. Angielskie domy tamtych czasów są w większości nudnymi ceglanymi budami w porównaniu z tym, co budowano wtedy w Australii, Stanach i Kanadzie. Cóż, czego innego można się było spodziewać po spotkaniu ambicji fabrykantów z kompleksami mieszkańców kolonii… Nie jest łatwo ogarnąć wszystkie oblicza wiktoriańskiej architektury za oceanami… Zainteresowanych tematem odsyłam na przykład tutaj. Można też pokontemplować poniższe foty:
Z nadmiaru pieniędzy, kompleksów, nikłej wiedzy o sztuce i braku wyczucia narodziły się kicz i tandeta. Po raz pierwszy od wieków można było budować tak szybko, tak prosto, tak efektownie i tak tanio. Masy dorwały się do robienia sztuki… Ałć.
Czekacie na jakąś głęboką puentę? Nie będzie głębokiej puenty. Ponieważ prawda jest taka, że nie mogę dopisać takiej, która byłaby logicznym podsumowaniem tego wszystkiego, co napisałam wcześniej. Dlaczego? Bo architektura wiktoriańska tak cholernie mi się podoba…
Wybrałaś największe szkaradki wiktoriańskiego stylu, ogólnie jest chyba trochę ładniejszy;) W każdym razie uwielbiam Twoje wpisy!
Z pewnością bywa bardziej stonowany, szczególnie w Starym Kraju, ale domy rodem z horroru najbardziej kradną me serce. 😉
Hmmm, zanim przeczytałam tekst wzięłam to za halloweenowe inspiracje ;))
Po trosze tak… To co się działo w tych uroczych domkach w czasach wiktoriańskiej Anglii, często nie było dalekie od horroru.
ostatnie zdanie to najlepsza puenta 😉
Przez chwilę chciałam coś ściemnić, ale… 😉
Po tym jak oglądałam hurtowo horrory w późnopodstawówkowym czasie też mam taką fiksację 🙂
Nooo. Z jednej strony horrory, z drugiej – landrynki z rodzaju „Północ-Południe”…