Dawno temu, w liceum, na lekcjach języka polskiego regularnie wykonywałyśmy z koleżanką ostentacyjny ziew kiedy nadchodził czas rozmów o kolejnym pisarzu, który odkrywał Amerykę stwierdzając, że „wszystkie napisano już książki”, „wszystkie namalowano obrazy” i te pe i te de. Tekst o końcu możliwości, o wyczerpaniu pomysłów i o tym, że został nam jedynie recykling starych form i idei, pojawia się w historii kultury tak regularnie, że jedynie wzruszeniem ramion i właśnie ziewnięciem można go skwitować.
Dlaczego więc, kiedy patrzę na krzesła Rossa Lovegrove’a Crop i Orbit mam tak mieszane uczucia…? Projektant światowej sławy, po świetnych szkołach, współpracujący z najlepszymi, pracujący dla największych… Nawet jeżeli projektuje coś, co wydaje nam się podobne do mebla kogoś innego, to chyba nic w tym złego, to na pewno przypadek. Ile form może przybrać głupie krzesło? Taki ktoś jak Lovegrove nie papuguje. Po co facet miałby zżynać? Cóż, nie wiem po co, ale od zawsze mam wrażenie, że w przypadku Crop i Orbit inspiracja Jacobsenem wykroczyła poza pewne granice – Crop to Mrówka bez wcięcia a Orbit to Series 7 lub Lily z zaokrągloną górą oparcia. Inspiracja? Recykling? Ulepszenie? Nie wiem, ale denerwuje mnie to i nie mam ochoty ziewać.
Crop chair:
Orbit chair:
Orbit rzeczywiście kojarzy się z Jacobsenem. Podobna filozofia w projektowaniu. Fajne.
Fajne. I naprawdę bardzo chcę wierzyć, że to po prostu podobna filozofia w projektowaniu. 🙂