Dom w kościele. O źle rozumianej profanacji ponownie słów kilka.

dom w kościele 1

kreska

Dom w kościele – piękna, jasna przestrzeń, zabawa stylami, a jednocześnie szacunek dla starej architektury. Oto nowy dom pięcioosobowej rodziny z Chicago, USA, projektu Linc Thelen Design.

Ale takie rzeczy tylko w Stanach. Już kiedyś pisałam, o tutaj, o polskim podejściu do nadawaniu architekturze sakralnej nowych funkcji. Przeszkadzają w tym tak zwana tradycja, a przede wszystkim ludzka mentalność. To przez nie powoli niszczeje wiele pięknych budynków w całej Polsce, których władze kościoła katolickiego już nie chcą, ponieważ wolą inwestować w coś innego.

To co u nas nazwane by było profanacją, w Chicago określone zostało jako wspaniały pomysł, projekt wymagający, pełny wyzwań, ale kreujący cudowną przestrzeń. Dawny kościelny budynek to nowe miejsce do życia dla rodziny z trójką małych dzieci – pomieścił olbrzymią część dzienną z sufitem na wysokości prawie ośmiu metrów, siedem sypialni, sześć łazienek i mnóstwo dodatkowych pomieszczeń, które bez problemu stanowiłyby jeszcze jedno duże mieszkanie. Ale co najważniejsze, projekt z klasą spiął zastane elementy architektoniczne (jak na przykład stare okna z oryginalnymi witrażami) z nowoczesnym designem. Mądry i przemyślany eklektyzm, zero profanacji.

kreska

dom w kościele 2

dom w kościele 3

dom w kościele 4

dom w kościele 5

dom w kościele 21

dom w kościele 6

dom w kościele 7

dom w kościele 8

dom w kościele 9

dom w kościele 10

dom w kościele 11

dom w kościele 12

dom w kościele 14

dom w kościele 15

dom w kościele 16

dom w kościele 17

dom w kościele 18

dom w kościele 19

dom w kościele 20

kreska

pics by Jim Tschetter, via lincthelendesign.comHomeDSGN, ArchDaily

O tym jak Pinterest, Gołębnik i corten przełamały kryzys twórczy

corten1

kreska

Dawno, dawno temu pisałam o tym, jakim złem jest Pinterest. Narkotyk, złodziej czasu i w ogóle a fe! Fakt, miałam trudne momenty – zarwane noce, przekrwione oczy, nieugotowane obiady i walające się wokół biurka dziesiątki opakowań po herbatnikach BeBe. Z czasem jednak wyszłam na prostą i pinterestuję tylko od czasu do czasu. Co więcej, Pinterest naprawdę się przydaje! Na przykład wczoraj – wchodzę, patrzę, a przede mną cudo. Cudo ze starej cegły i kortenowskiej stali. Zakochałam się i pomyślałam, że muszę się tym znaleziskiem podzielić ze światem. Gdzie mój blog, gdzie hasło?!

Pisząc o Gołębniku (Dovecote Studio) szkoły muzycznej Aldeburgh Music (Snape Maltings, Suffolk, UK) zaprojektowanym przez Haworth Tompkins, nie wykazuję się porażającym refleksem. O tej zajefajnej urody maleńkiej pracowni muzycznej zdążyło napisać już wielu, ponieważ projekt zrealizowano w drugiej połowie 2009 roku. Najwidoczniej jednak klikałam wtedy w niewłaściwych rejonach internetu (a wiem, pewnie miotałam się między jak-być-wielorybem-i-nie-zwariować.pl a genialnie-dziecka-mi-się-zachciało.org)…

Patrzę na zdjęcia Gołębnika i i zastawiam się, co mi się w nim podoba. Zastosowanie cortenu (czyli tego sprytnego stopu stali o podwyższonej trwałości i rudej patynie) w zestawieniu z cegłą nie jest niczym nowym. To połączenie znane i sprawdzone, a nawet modne. I dobrze, bo bardzo fajne. Oczywiście dopisano do tego projektu mnóstwo ideologii  – a że patyna zgrana kolorystycznie z cegłą (serio?), a że stalowa bryła wyrasta ze starych ceglanych korzeni i symbolizuje odrodzenie oraz przyszłość szkoły i kampusu (oj, na studiach ścigaliśmy się w wymyślaniu tego rodzaju banialuków). OK, oczywiste oczywistości to jedno, ale co mi się tym wszystkim podoba? Ano dwie rzeczy – szacunek i prostota. Szacunek, bo autentycznie wzrusza mnie fakt, że ktoś postanowił ratować ten mały, nikomu niepotrzebny, zdewastowany budynek. Prostota, bo projekt jest tak bardzo klarowny, nieskomplikowany i bezpretensjonalny. Zobaczcie sami.

kreska

corten2

corten3

corten4

corten5

corten6

corten7

corten8

corten9

corten10

kreska

pics by Philip Vile & Haworth Tompkins

Epoka wiktoriańska, czyli o pieniądzu, bezguściu i mojej skrzętnie skrywanej tajemnicy słów kilka

epoka-wiktorianska-1

kreska

Dawno, dawno temu, za górami, za lasami i kawałkiem morza, żyła sobie królowa Wiktoria Hanowerska. Babka należała do raczej zaradnych i żywotnych (na tronie zasiadała ponad 60 lat), a imperium brytyjskie, którym miała przyjemność rządzić, było wtedy w okresie imponującego prosperity. Były to czasy rewolucji przemysłowej, kolonializmu, intensywnego zarabiania kasy, chorej moralności, Dickens’a i narodzin tandety.

W roku 1851 miało miejsce dość istotne wydarzenie – w londyńskim Hyde Parku odbyła się Wielka Wystawa. Impreza ta, przygotowana z dużym przytupem, w specjalnie na tę okazję wybudowanym szklanym pawilonie nazwanym Kryształowym Pałacem, prezentowała wszystkie osiągnięcia brytyjskie w dziedzinie nauki, wynalazczości i sztuki. Ogólnie było całkiem hajendowo, ale tym co ja uważam za istotne, był fakt zaistnienia sztuki produkowanej przemysłowo (sztuki albo wzornictwa, niech każdy to nazwie jak chce, według własnych definicji).

Warto pamiętać, że za zmianami w przemyśle i organizacji produkcji poszły zmiany ekonomiczne i społeczne. Po raz pierwszy w historii do głosu dorwały się warstwy średnie. Nadszedł czas fabrykantów i dorobkiewiczów wszelkiej maści – ludzi z kasą, ludzi z aspiracjami, ale niekoniecznie, powiedzmy to sobie szczerze, z klasą. I zaczęło się… Nie trzeba już było artystów i wykwalifikowanych rzemieślników by zbudować efektowną rezydencję. Wystarczyło zamówić w fabryce gotowe materiały budowlane i voilà!

Ambicje nowobogackich, niezależnie od epoki, są zawsze podobne – przyćmić wszystko co było do tej pory rozmachem i przepychem. Pokazać, że ma się pieniądze oraz, iż widziało się to i owo. Styl wiktoriański jest więc szalonym miksem wszystkiego ze wszystkim. Eklektyzm do potęgi, chociaż z wiodącą gotycką nutą. Stal i żeliwo cięte i gięte na miliony sposobów, drewniane szalunki i dekoracje wyrafinowaniem zatykające dech w piersiach, witraże w każdym z dziwacznie ukształtowanych okien, łuki gdzie się da, liczne wykusze, wsporniki, przyczółki, wieżyczki, blanki i ganki. Wnętrza ociekające przepychem i kolorem, zastawione meblami, obleczone w tkaniny, ozdobione milionami bibelotów dziwnego pochodzenia. Szał ciał.

Najciekawiej się zrobiło, gdy styl wiktoriański zawędrował na inne kontynenty. Angielskie  domy tamtych czasów są w większości nudnymi ceglanymi budami w porównaniu z tym, co budowano wtedy w Australii, Stanach i Kanadzie. Cóż, czego innego można się było spodziewać po spotkaniu ambicji fabrykantów z kompleksami mieszkańców kolonii… Nie jest łatwo ogarnąć wszystkie oblicza wiktoriańskiej architektury za oceanami… Zainteresowanych tematem odsyłam na przykład tutaj. Można też pokontemplować poniższe foty:

epoka-wiktorianska-2

epoka-wiktorianska-7

epoka-wiktorianska-9

epoka-wiktorianska-4

epoka-wiktorianska-8

epoka-wiktorianska-3

epoka-wiktorianska-5

epoka-wiktorianska-6

Z nadmiaru pieniędzy, kompleksów, nikłej wiedzy o sztuce i braku wyczucia narodziły się kicz i tandeta. Po raz pierwszy od wieków można było budować tak szybko, tak prosto, tak efektownie i tak tanio. Masy dorwały się do robienia sztuki… Ałć.

Czekacie na jakąś głęboką puentę? Nie będzie głębokiej puenty. Ponieważ prawda jest taka, że nie mogę dopisać takiej, która byłaby logicznym podsumowaniem tego wszystkiego, co napisałam wcześniej. Dlaczego? Bo architektura wiktoriańska tak cholernie mi się podoba…

kreska

pics via: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9

Villa Laar, dom – stodoła, który podbił moje serce

villa-laar-1'

kreska

Przesłodziłam się. Nie tylko dlatego, że właśnie zeżarłam jakieś dziesięć bez (w ramach odchudzania się – im szybciej słodycze znikną, tym szybciej przestanę je jeść). Przesłodziłam się, bo na prawie wszystkich polskich blogach, które twierdzą, że zajmują się architekturą wnętrz, obejrzeć można albo kiczowate kredensy w romantycznej liliowej przecierce, ujawniające pretensje autorki do bycia światową damą z prowansalskiego dworku (jakże oryginalnie), albo odessane z koloru ciągle te same „skandynawskie” interiory (jakże oryginalnie).

Przesłodziłam się i tak jakoś wyszło, że wylądowałam na blogach architektonicznych. I dobrze mi to zrobiło. Odrobina soli po tym zalewie cukru smakuje wyśmienicie. Yummy.

Mając jeszcze z tyłu głowy „ślicznusie dziergane serwetki w barwach tęczy” oraz „cześć kochane, mam dziś dla was boskie candy”, wlazłam na całkiem przyjemne strony bloga AWX2, prowadzonego przez małżeństwo architektów z Częstochowy. A tam – taraaaa! Paczę i oczom nie wierzę. Budynek, który jest bardzo bliski temu, co uważam za mój wymarzony dom (po odrzuceniu tęsknoty za czymś w klimacie wiktoriańskiego gotyku, ha, ha).

Villa Laar, zaprojektowana przez holenderskie biuro architektoniczne Spot, jest kwintesencją tego, co uważam za bryłę doskonałą – jest do bólu prosta, zaprojektowana na planie prostokątu oraz wykorzystuje najpiękniejsze materiały wykończeniowe świata, czyli cegłę i drewno. Ot, taki nowoczesny dom – stodoła. Yummy.

Boli mnie nieco bezjajeczne podejście do wnętrza – kuchnia jest nudna, łazienka jest nudna, no i ten sztampowy, katalogowy kominek. Ewidentnie inwestycja nie jest jeszcze dokończona, jednak to co widać, trochę frustruje. Ale co tam, przestrzeń wewnątrz jest piękna i pozostaje mi nieśmiało marzyć, jak sama bym ją urządziła. No co, pomarzyć przecież można… 🙂

kreska

villa-laar-2

villa-laar-3

villa-laar-4

villa-laar-5

villa-laar-6

villa-laar-7

villa-laar-8

kreska

pics via: Trendir, Designboom

Jak wieża ciśnień podniosła mi ciśnienie

wiezacisnien1

kreska

No sorry, trzeba to przyznać – jest kryzys. Również w nieruchomościach. Ceny spadają na łeb, na szyję i na wszystko inne. Wykorzystaj to! Jeżeli nie wiesz co zrobić z 5 milionami funtów utkniętymi w skarpetę – przeczytaj ten artykuł!

Taaa, wiem, bardzo śmieszne… Ale z tymi spadkami cen to sama prawda. Kilka dni temu trafiłam po raz enty na zdjęcia dość znanej architektonicznej przeróbki – londyńskiej wieży ciśnień (Londek, Kennington, przy Blackfriars Bridge nad Tamizą). Zabytkowa wieża, zamieniona rok temu w luksusowy dom, jeszcze w kwietniu tego roku wystawiona była na sprzedaż za 6 i pół miliona funtów. A co me oczy teraz widzą? Skromne 4 miliony i 750 tysięcy funtów. Ałć. A więc ten, no, jeżeli masz trochę wolnej kasy, to może zamiast zakupu trzeciego jachtu warto pomyśleć nad inwestycją w nieruchomości? Jest tak źle, że chyba wreszcie krzywa wygnie się znów górę, co nie? Hłe, hłe.

No dobra, ale wypadałoby napisać coś o samej wieży i o tym, dlaczego podniosła mi ona ciśnienie… Wieża, zbudowana jakoś koło 1870 roku, trafiła w prywatne ręce cztery lata temu, a przez większość zeszłego roku poddawana była zabiegom z rodzaju make over, prezentowanymi między innymi w angielskim programie telewizyjnym „Grand Designs”. Jak widać na zdjęciach, przeróbka nie polegała tylko na przemalowaniu ścian.

Gdy po raz pierwszy zobaczyłam zdjęcie przebudowanej wieży, zdołałam jedynie wycharczeć „osz ja pierdolę”. Czy coś w tym stylu. Generalnie miałam wrażenie, że to co oglądam, to pobitewny krajobraz, że to wszystko to albo efekt spotkania z dronem, który Amerykanie jak zwykle wysłali niekoniecznie tam gdzie trzeba, albo po prostu kiepski żart. Okazało się, że nie, że to nie żart… A media w większości były zachwycone. Ych. Lubię odważne przeróbki, kocham eklektyzm. Ale tego co zrobili z tym zupełnie przyzwoitym ceglanym budynkiem przeżyć nie mogłam. Ciśnienie ostro mi skakało przez parę miesięcy, bo gdzie się człowiek nie ruszył, to trafiał na foty nieszczęsnej water tower. I te zachwyty klakierów różnej maści… Ych. Przepraszam, ale nie byłam w stanie dopatrzeć się tam żadnych logicznych odniesień do czegokolwiek. Do żadnego stylu, do historii okolicy, czy estetyki sąsiadujących budynków. To, że domy w pobliżu są w miarę nowoczesne, prostokątne i mają czarne elementy, to dla mnie za mało. Jeżeli chodzi o architekturę, nie lubię domyślać się co „poeta miał na myśli”.

W porządku, czas na puentę. Czy zmieniłam zdanie? Cholera nie wiem… Ale faktem jest, że jak teraz patrzę na te zdjęcia, to puls mam równy. Chciałabym racjonalnie to wytłumaczyć, ale nie wiem czy potrafię. Jedyne, co mi przychodzi do głowy to to, że z czasem jesteśmy w stanie przyzwyczaić się do wszystkiego. Do największej maszkary. Ale i do ósmego cudu świata. Czas rzeczywiście wygasza emocje. I nie jestem pewna, czy mi się to podoba.

kreska

wiezacisnien2

wiezacisnien3

wiezacisnien4

wiezacisnien5

wiezacisnien6

wiezacisnien7'

wiezacisnien8

wiezacisnien9

wiezacisnien10'

wiezacisnien12

kreska

wiezacisnien-plan1

wiezacisnien-plan2

wiezacisnien-plan3

kreska

pics via: Intharlld., Rightmove